czwartek, 20 marca 2014

SANTURTZI - GETXO - PINTXOS









Dzisiaj 100% słońca. Na aktywne zwiedzanie przyjdzie jeszcze czas, więc wystarczył spacer. Spacer w sensie, wyjdziemy tuż po śniadaniu i połazimy, a potem zjemy wszystko, co wygląda smacznie w barach. Gdybym była normalna siedziałabym na plaży przy takiej pogodzie i temperaturze, bo od jutra ma lać i wiać. Ale deszcze mnie nie przerażają, bo wtedy jest wręcz wymuszone siedzenie w knajpach.
 Okrężną drogą przeszłyśmy z Portugalete pieszo do Santurtzi, bo taki był pomysł M. Santurtzi jest bardzo zatłoczonym miasteczkiem portowo-rybackim. Generalnie w aglomeracji wszędzie jest gęsto, jedna miejscowość ledwie się skończy, a już jesteś w kolejnej, no tłok w każdym znaczeniu. I wiadomo że hałas, ale o tym już było wczoraj. 

Przejdźmy do sedna. Zrobiłyśmy kilka dobrych długości liczonych w kilometrach, więc jedzenie się nam należało. W tym celu trzeba było przedrzeć się na drugą stronę rzeki do Getxo, gdzie jest ładnie, bogato i jest mnóstwo miejsc z pintxos. PINTXOS- nawet tylko dla nich warto przyjechać do Kraju Basków. Małe przekąski, w nieskończonej ilości form i rodzajów, na zimno i na ciepło, z rybą i z mięsem, z ziemniaka i owoców morza, tak smaczne, że mogłabym pisać już tylko o nich. Tak się nie stanie, bo o jedzeniu trzeba umieć pisać, ja wolę je zjadać. Każdy bar ma swoje własne specjały albo klasyki typu tortilla ziemniaczana czy chorizo. Robi się tu całkiem poważne konkursy na najlepsze pintxos biskajskie itp. W momencie powstawania tego postu, właśnie wymyślono conajmniej kilka nowych. Cieszą oko i podniebienie. Dzisiaj były naszym obiadem, teraz są  naszą zagładą.

Głodna M pokazuje paluchem pani barmance, by nałożyła nam dwa pintxos z angulas, jamón serrano, i Bóg wie czym, co obstawiałabym jako sałatkę z pora w majonezie. Ww. produkty upakowane na jednej małej kromeczce. Znowu dobrze trafiony wybór. Rewelacja. Do tego dobieramy jeszcze po dwa inne fikuśne, a do towarzystwa piweczko.





Bar Aker w Getxo (po baskijsku: Kozioł powiadasz?) z doskonałym jedzeniem, poza smacznymi pintxos pozostanie mi w pamięci dzięki Najdłuższemu z haseł do wifi jakie widziałam w moim życiu. Wbijałam je skrupulatnie z dziesięć razy, ale nigdy nie zadziałało.











Zaraz obok, drzwi w drzwi znajduje się drugie miejsce, równie niezły bar Irrintzi. Wystrój cepeliarski, ale wg teorii M: skoro postawili dwa bary tak blisko siebie, to musieli robić równorzędnie dobre pintxos jak ci obok. Sprawdzamy, nie inaczej. Wychodzimy nażarte.
Poniżej ściąga dla tych, co jeszcze nie byli w Hiszpanii ogólnie, czyli jak wybierać bary. Czasami nie musi być dużo ludzi w środku, ale wówczas sprawdzamy, czy walają się śmieci na podłodze. 

Proszę mamy syf, papierki, czyli ludzie tu się kręcą, czyli warto wejść.
Koniec gastropostu, idę trawić dalej. Szykujcie się na więcej.


1 komentarz: