środa, 19 marca 2014

BIO- PORTU


Po co lecę do Kraju Basków? Po deszcz i wiatr, po święty spokój, po i na jedzenie, do kota M. No i nad morze, odpocząć na dobre.


Tradycyjnie lądowanie w Loiu było szarpiące, przebijaliśmy się przez chmury długo, no ale jestem. 



M czyli mój komitet powitalny wiedząc czego mi trzeba, po drodze wynalazła nowe miejsce (Trafione!) na obiad i powitalne piwko. Z walizą wielkości średniej trumny (w końcu Lufthansa pozwala) dojechałyśmy do centrum jeść i pić, bo na nogach byłam od 4. W Baskach knajpy serwują obiady od 13, ale bycie głodnym jest najświętszym prawem w okolicach tej godziny i jest traktowane SERIO. Na pytanie M czy można już zjeść, a brakowało kwadransa jeszcze, właściciel na tyle się tym przejął, że pobiegł sprawdzić, aby już można nas nakarmić. Można. 
Po obiedzie droga do Portugalete metrem. Tak, mają metro, i to dwie linie. Mając góry i morze, udało im się. Mimo zmęczenia,w końu wstałam w środku nocy, trzymam się jednak maksymy śp. babci J że w grobie się wyśpimy, poszłyśmy na spacer, bo jednak tyle do pogadania. Tyyyle mimo, że rozmawiamy codziennie. 

Ale najpierw trzeba się przedostać na drugą stronę rzeki do Getxo, np. łódeczką. I pierwszy rzut oka na most, Puente Colgante w pełnym zachmurzeniu. Skojarzenia z wieżą Eiffla mile widziane, gdyż autor był uczniem znanego pana E. Most jest znakiem rozpoznawczym miasta, działa do dzisiaj, jest podświetlany, i znajduje się na liście unesco. Pewnie części z Was wysłałam go po prostu kiedyś na pocztówce. 

Spacerek po Getxo, wiatr trochę urywa łeb, chmury nisko, nie pada, a po drodze tyle miejsc by wstąpić na pintxo (baskijskie tapas) czy txakoli (winko), że nie sposób wrócić do domu szybko. Uwielbiam.

Ps. Jeszcze nie ogarniam, jak tu się działa, ale jak widać tekst poszedł, zdjęcia się załączyły. Łucja ten post jest dla Ciebie, skoro obiecałam nadawać, toteż tak czynię.


1 komentarz: