niedziela, 23 marca 2014

OCHO APELLIDOS VASCOS

Znowu ktoś mnie do czegoś zmusza













Niedziela sprzyja lenistwu. Było grane kino. Zadziałałam zgodnie z sugestią M. Gdy kolejki do kas niemożebne, zwykle przy automacie garstka śmiałków, więc nie bojąc się nowoczesnych technologii zakupiłam bilet w maszynie i poszłam do baru. Oczywiście seans wyprzedał się. Przy automacie scenka, z dedykacją dla K. Stoi rodzina chcąca kupić ostatnie bilety na seans na 16:30, ale ani nie umie korzystać z maszyny, ani nie ma karty kredytowej. Drepczą i patrzą. Podchodzę ja i pyk, pyk, pyk, dokonuję zakupu, odpowiadając na pytania zagubionej rodziny, jak to działa i że tak, trzeba mieć kartę. Widzę ich bezradność, ale prędko oddalam się z biletem. Znam dobrze pewną osobę ;) która 1. zapytałaby się czy im pomóc 2. zaproponowałaby np. kupno biletu kartą w zamian za gotówkę. Oczywiście zaraz złapał mnie lekki moralniak. Ciekawe jak i czy sobie poradzili. Może ktoś dobry im pomógł.
Hit okrutny
Film "Ocho apellidos vascos" śmieszny, jeśli zna się stereotypy i baskijskie klimaty to nawet bardzo bawi, a jak się nie zna to może też tylko inaczej?  Urocze i poztywne, bo koniec końców to rom-kom. Dodatkowa gwiazdka za to, że historia opowiedziała się w 90 minut, cała sala wyła ze śmiechu. 

Też bywam bezradna
Po filmie poleciałam do paru klimatycznych kanjp, ale raczej coś siorbnąć, przy okazji spacerując po Bilbo wzdłuż rzeki i po uliczkach starego miasta. Trochę mnie nagabywali  dziwni ludzie na rozmowy, ale albo udawałam nie kumającą hiszpański albo dopijałam i w nogi. To za karę pewnie. 
Po drodze łażąc tak napotkałam dwa razy, okna domu starców, więcej niż okna bo raczej witryny. Na wielkich fotelach siedziało dużo bardzo starych, odświętnych i smutnych ludzi. Kilkoro stało w oknie. Ciekawe czy czekali, czy mam nadzieję tylko sobie patrzyli jak ludzie chodzą po ulicy. Niestety szybka wymiana spojrzeń z pensjonariuszami wystarczyła, by zrobiło mi się przykro. Pewnie za karę. 
Ogólnie zimno dzisiaj było strasznie, bo 10stopni, ale znalazłam fajny bar Twiggy, zamówiłam patxarran. Zawsze rozgrzewa. Gdy zrobiło niemal się pusto barman niemowa przemówił do mnie ni z gruchy ni z pietruchy, że chyba jestem z Polski a on był w Łodzi, bo ma tam ziomków z Erazmusa. I już rozmowa wisiała w powietrzu, i już wiedziałam jakie sto zdań do przodu wypowiem, i co on mi na nie odpowie, i tak mi się nie chciało stereotypowej rozmowy. Zatem po prostu dopiłam drina i wyszłam biorąc za komplement fakt, że spytał, czy jestem również na wymianie studenckiej. I tyle mnie widziano. Bar fajny, wystrój i muza git, ale nie mieli canalu plus, a aplikacja sport.pl to nie mecz na żywca. 

Zatem cyk do metra i powrót do Portugalete, do pierwszego chamskiego baru z meczem, na drugą połowę el clasico, zobaczyć tyyle karnych. Dziękuję dobranoc. Kot nakarmiony śpi obok.






4 komentarze: