czwartek, 27 marca 2014

PLENTZIA













Z przyzwoitości udałam się na plażę, bo wcale nie narzekałam na towarzystwo kota ani kanapę. Wypogodziło się na tyle, że padało chyba tylko z 10 minut łącznie dzisiaj. Nadal jest zimno, wczoraj włócząc się po starym mieście przeraźliwie mi zgrabiały łapska, bo za długo łaziłam po placu Berria korzystając z darmowego wifi z powietrza. Ponieważ nie wstrzeliłam się w porę obiadową, na szybko zamówiłam małe piwko, małe pintxos i w drogę. Z tą porą to może nie tak do końca, raczej drugi dzień z kolei nie mam apetytu, zatem ostrzegam post gastronomiczny innym razem. Znowu trzeba będzie zajrzeć do Batzoki w Santurtzi (zdjęcia z przedwczoraj), szczęśliwie mam dobre żarcie prawie pod domem. Jakby nie patrzeć nieuchronnie mój pobyt po mału dobiega końca. A ja spokojnie relaksuję się, w zasadzie nic nie muszę, chociaż trzeba wpaść do paru sklepów z suwenirami. Nie miałam nigdy głowy, ani daru do takich rzeczy. Barkatu- sorry.


No więc dzisiaj: surferzy, spacer i suweniry. 
Metro w Bilbao dociera hen hen aż do miejscowości Plentzia, gdzie jest plaża. Sama miejscówka fajna do snucia się góra dół, lewo prawo, port plaża, itd. 
Jak już miałam nogi w d.., wymyśliłam powrót do miasta, gdzie złaziłam się jeszcze bardziej, a na dobicie dodatkowo nastałam się w napakowanym metrze. Niby nic a z 12 km zrobiłam, co właśnie mi się daje we znaki, dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz