Na do widzenia, krótki post bo pakuję walizy, a M obok czyta mi kawały baskijskie, coś jak polish jokes, ale bardziej w kierunku cojones. Niektóre dobre, jak to z kawałami, a za 5 minut żadnego z nich nie będę pamiętała.
Casilda , bar z pięknymi pintxos był cudownym dopełnieniem niemal dwutygodniowej degustacji. No od jutra hello gary, a może jeszcze nie jutro, w końcu niedziela. No dobra to na koniec pintxo, żeby wam było przykro, jak jeszcze nie zazdrościcie onenaków.
Agur Euskal Herria, agur kotek, agur M i S. Wrócę jeszcze bardziej głodna. <3
ps. Niezwyciężeni (sarkazm) Baskowie umoczyli z Atletico Madryt. Ostatnio kiedy tu byłam było identycznie źle, ale mecz było wiele większą stawkę- ligę Europejską. Ekscytacja piłką i tymże klubem i generalnie amok nadmierny sprawia, że natychmiast tracę futbolowe zainteresowanie, bo i tak od tego nie jestem bombardowana biernie. No nic, całe w koszulkach i szalikach miasto rozeszło się rzeszami pić bo pogoda już jak trzeba. A ja w drogę do domu. Tak mi się nie chce wracać, że nawet nie raczę mieć reisefiber.
ps2. koniec bloga?
jaki koniec! zaraz kapeć poleci w stronę korytarza.
OdpowiedzUsuńTak, ja się dorzucę!!
OdpowiedzUsuń